środa, 18 maja 2016

Pierwszy || 31.06 / 01.07.

 muzyka


nie pozwól moim łzom spłynąć.

Carmen Lysm wpatrywała się w bezkresne niebo, pokryte rzucającymi blask gwiazdami, które dumnie ukazywały swoją posturę. Mogła wpatrywać się w szatę nocy godzinami, nawet na chwilę nie zaznając krzty nudy. Choć wydawała się ona niezmienna, posiadała w sobie coś na tyle magicznego, że trudno było odwrócić wzrok. Ciemnowłosa założyła niesforny kosmyk włosów za ucho, pociągając nosem; Nie wiedziała, czy drży z zimna, czy zdenerwowania, lecz owa drobnostka nie miała w danej chwili znaczenia. Uniosła bladą dłoń, zaciągając się wtórnie papierosem, a kiedy siwy dymek wyleciał z jej ust, poczuła nieokreślony rodzaj ulgi, który uspokoił jej rozszalałe nerwy. Zamrugała kilkakrotnie, otulając się ramionami, aby rozgrzać zziębły organizm. Ciszy nie naruszał żaden dźwięk, jedynie świst wiatru, bądź uderzanie spienionych fal o brzeg, dawały o sobie znać. Ocean wyglądał niezwykle groźnie, powodował uczucie trwogi, lecz Carmen ani na chwilę nie pragnęła opuścić plaży. Pamiętała, jak kiedyś zanurzyła się pół przytomna pod taflą wody, czuła mroźne igiełki wbijające się w jej ciało, ciemność omiotła jej posturę zamykając w swojej nieskończoności. Pamiętała ból, który przeszył jej ciało, kiedy próbowała wciągnąć powietrze, a lodowata woda dostała się do jej organizmu. Zacisnęła powieki, próbując pozbyć się wspomnienia, które powodowało na jej skórze dreszcze.

– Wiedziałam, że cię tu znajdę. Uwielbiasz to miejsce. – Usłyszała znajomy głos tuż za sobą, lecz nie obróciła się, gdyż wiedziała, do kogo on należy. Podświadomie, w środku, ucieszyła się z obecności danej osoby. Uniosła wzrok orzechowych tęczówek na morze, które nadzwyczaj spokojne, wyglądało, jakby same kładło się do snu. Ten widok i ją odprowadzał w ramiona stopniowego wyciszenia. W tej samej chwili ponownie zaciągnęła się papierosem, potem gasząc go z charakterystycznym dźwiękiem w otaczającym piasku. – Co prawda, nie miałam zbytniej ochoty tu przychodzić, ale pokłóciłam się z mamą. No i musiałam dodać dramaturgi, więc wyszłam, trzaskając drzwiami. Dopiero za nimi zorientowałam się, że praktycznie nie mam gdzie iść. – Dodała Sky z typową nutką żartobliwości, a jednocześnie szczerości w głosie. Czarnowłosa przyjaciółka opadła tuż obok Carmen na piasek, z cichym jękiem, krzywiąc się, gdy odczuła drobinki piasku nieprzyjemnie drażniące jej dłonie.

– Nikt nie organizował żadnej imprezy, na której to mogłabyś się napić, a potem zadzwonić do mnie i zacząć się żalić? Oczywiście o tym, jak już tak bardzo chcesz wynająć własne mieszkanie. – Zapytała, choć retorycznie Carmen z błąkającym się uśmiechem po twarzy. Obróciła głowę w bok, wpatrując się z ognikami rozbawienia w oczach w przyjaciółkę. Otuliła się ciaśniej ramionami, wręcz tonąc w za dużej skórzanej kurtce, którą niegdyś oddał jej nieznajomy mężczyzna, na jednej z imprez. Carmen nawet nie pamiętała jego imienia, co dopiero mówiąc o innych szczegółach, ale ubranie zatrzymała. Przez chwilę patrzyła w spore, niebieskie oczy przyjaciółki, pełne szczerych uczuć, czarne włosy opadające na ramiona i drobne usta, które ułożyły się w uśmiech. To była cała Sky; osoba, dzięki której wierzyła w lepsze jutro, lepszy dzień tuż po tym, jak wzejdzie świt.
– Za kogo ty mnie masz? – Wyrzuciła z siebie czarnowłosa, przykładając teatralnie dłoń do serca, chcąc ukazać tym samym swoje zranienie. Na jej twarzy odmalowała się uraza oraz zdumienie, a Lysm aż zaśmiała się na zdecydowanie udawane poruszenie przyjaciółki. Choć przychodząc tu czuła się okropnie, znajoma postać, która od lat tkwiła w jej życiu, potrafiła ją rozbawić i poprawić humor. Z ust Sky również wydobył się cichy śmiech, całkowicie autentyczny. Ich spojrzenia spotkały się, a ciemnowłosa zdała sobie sprawę, że potrafią porozumiewać się niemal bez słów. Zawsze potrafiły. – I wcale się nie żale. Tylko czasami ubolewam nad tym, że nie mieszkam jeszcze we własnym mieszkaniu. - Powiedziała przyjaciółka, odchylając się do tyłu i opierając wyciągniętymi rękoma o piasek, w nonszalanckiej pozie. – Zresztą nie miałam na to ochoty. Wolałam przyjść do ciebie i pogadać.

– Och, czuje się zaszczycona. – Skwitowała krótko Carmen, również wypowiadając słowa z nienaturalną nutką w głosie. Sky czekała tylko na odpowiednią chwilę, aby wyrwać się z rodzinnego gniazda i rozpocząć samodzielne życie; Na jej decyzje wpływało wiele czynników, głównie młodsze rodzeństwo, które uprzykrzało jej życie, a gdy tylko czarnowłosa próbowała się im sprzeciwić, jej sroga matka stawała w ich obronie, przeklinając beztrosko żyjącą Sky. Carmen nie dziwiła się przyjaciółce, choć była jedynaczką, która nie musiała sprostać roli starszej siostry. Czarnowłosa uderzyła ją piąstką w ramię, kręcąc głową, jakby chciała powiedzieć: jesteś niemożliwa.

– Teraz bądźmy poważne. Chcę pogadać o pewnej sprawie. – Rzekła Sky, choć stanowczym tonem, z równą łagodnością w głosie. Uniosła twarz, pozwalając, aby wiatr muskał jej bladą skórę, bawił się czarnymi, niesfornymi kosmykami, które beztrosko unosiły się w powietrzu. Przymknęła przy tym powieki, przez co wyglądała spokojniej, niż gdy mówiła. Jej uroda była przeciwieństwem charakteru. Carmen ściągnęła delikatnie brwi, nim z jej warg wydobyły się słowa:

– Skoro jesteś poważna, to serio musi być coś ważnego. – Prawdą było, że czarnowłosa rzadko kiedy bywała pełna powagi; Zwykle pełniła funkcję tej nierozważnej, lekkomyślnej i beztroskiej. Jednak jeśli już sprawa wymagała tego, to jak najbardziej się angażowała. – Mów, o co chodzi. – Nakazała ciemnowłosa z odrobiną stanowczości, gdyż ciekawość, która była jej głównym grzechem, nie pozwalała jej spokojnie usiedzieć na miejscu. Carmen sprawiała wrażenie osoby cierpliwiej, lecz kwestie takie jak ta, naruszały jej opanowanie na próbę. Ułożyła łokcie na piasku, którego drobinki przylgnęły do nagiej skóry, gdyż dziewczyna podwinęła wcześniej rękawy kurtki. Zadarła podbródek ku górze, kierując wzrok orzechowych tęczówek na nocne niebo. Nie zmieniło się ani trochę, lecz nadal było równie magiczne, przyciągające spojrzenia.

– Pamiętasz o obietnicy?

Carmen zdawała sobie sprawę, co ma na myśli przyjaciółka. Poczuła jednak po chwili, jak cała otoczka lekkości znika, ukazując brutalną prawdę. Niewidzialny ciężar ścisnął jej serce, powodując, że przez chwilę ogarnęła ją potrzeba milczenia. Wyprostowała nogi, potem osuwając się powoli na piasek, nie odrywając przy tym wzroku od bezkresnej ciemności. Dłonie ułożyła wygodnie na brzuchu, popadając we własne myśli. Zastanawiała się przez chwilę, czy kiedyś byłaby w stanie spojrzeć na nie innym okiem; Kiedyś, kiedy porzuci to wszystko, co ją męczyło. Ludzie często boją się tego, co nieznane. Nic co nie znane, nie jest pewne, a więc budzi zgrozę. Czasami jednak może się okazać, że niewiadome jest przepustką do szczęścia. Carmen ostatnio poświęcała rozmyśleniom wiele czasu, decyzja więc wydała się jej jasna. Próba była szansą. A ona jej potrzebowała.

– Pamiętam. Od pierwszego dnia wakacji.

– Czyli... – Zaczęła kruczowłosa, przez krótką chwilę nie wypowiadając dalszych słów. Choć Lysm jej nie widziała, mogła się domyślić, iż się nad czymś zastanawia, bądź coś sprawdza. – Od teraz. – Dokończyła z widocznym zadowoleniem w głosie, wręcz można było wyobrazić sobie mały uśmiech rozciągający się po jej twarzy. W chwili, w której ciemnowłosa chciała obrócić głowę w bok, poczuła, jak przyjaciółka ściska jej dłoń w porozumiewawczym geście. Mimo mroku nocy dostrzegła błysk błękitnych tęczówek, piegi widniejące na nosie. – Zrobię wszystko, żeby te wakacje były dla ciebie jak najlepsze.

Pomyślała o Sky, która zawsze przy niej była. Nieważne czy bywało źle, czy dobrze; Nawet gdy Carmen miewała momenty, że wręcz starała się odepchnąć od siebie przyjaciółkę, ona zawsze przy niej trwała. Bywała wyrozumiała, a jednocześnie nadawała jej motywacji na lepsze jutro. Kącik ust Carmen drgnął, a potem ułożył się w uśmiech. Uścisnęła dłoń przyjaciółki, jakby chciała jej przekazać niemą informację. Miała ochotę powiedzieć jej tak wiele, czuła wręcz, że ta chwila jest w jej życiu niezwykle ważna. Wręcz przełomowa. Dlatego nie mogła wydobyć z siebie słów, które wyszłyby za jej pośrednictwem, gdyby nie było to nic ważnego. Przyjaciółka ułożyła się tuż obok niej, w ten sposób, że stykały się ramionami. Nie puszczały swoich dłoni, które splątane ze sobą, jakby przypieczętowały zadaną wcześniej obietnice.

– Wiesz, że lepiej mi się tutaj myśli. Dlatego tutaj przyszłam. Ale zrozumiałam, że już wtedy, gdy zaproponowałaś mi tę obietnicę, to tego chciałam. Dzisiaj ostatni raz pozwoliłam sobie na wspominanie tych wszystkich, gorszych chwil. – Odpowiedziała Carmen opanowanym tonem głosu, mówiąc z całą pewnością w głosie, jednocześnie pokładając wiarę w swoich słowach. Chwilowy błysk zabłysnął w jej orzechowych oczach, lecz zniknął równie szybko, jak się pojawił. Obie wpatrywały się w niebo, które bezustannie wisiało tuż nad nimi. Noc była czymś, co uwielbiała: niespełnionym marzeniem i pragnieniem przezwyciężającym jej umysł. Nie miała zamiaru jej przegapiać, gdyż była po to, aby pozbyć się, uczuć i słów ciążących za dnia. I, mimo że do tej pory za osłoną nocy płakała zbyt dużo i uśmiechała się za mało, to kochała ją z całego serca. Nikt nie powiedział, że uśmiech jest dobry, kiedy jest wymuszony, a płacz jest oznaką słabości, kiedy płaczemy ze szczęścia. – Koniec z przeszłością. Obiecuje.

Kątem oka dostrzegła, jak kruczowłosa się uśmiecha; W ten sposób, jakby chciała powiedzieć, że jest z niej dumna. To ona głównie ją do tego namówiła, chociaż ciemnowłosa od dawna pragnęła odrzucić wszelkie negatywne uczucia. Spojrzała na ich splecione dłonie, czuła pod opuszkami palców jej zimną skórę. Tym razem ciężar, który ścisnął jej serce, zelżał. Poczuła się bliska spełnieniu tego, czego zawsze nieświadomie pragnęła jej dusza. Niespodziewanie usłyszała jak Sky zaczyna nucić słowa piosenki, którą obie doskonale znały:

- The boys, the girls they all like Carmen, She gives them butterflies bats her cartoon eyes.

- She laughs like god, her mind's like a diamond. Audiotune lies, she's still shining. Like lightning, white lightning. - Dołączyła Carmen, uśmiechając się typowo pod nosem. Wkrótce obie kontynuuowały, nucąc cicho, jakby piosenka była tajemnicą, której nie powinien usłyszeć nikt inny. 

- Only seventeen but she walks the streets so mean. It's alarming truly how disarming you can be. Eating soft ice cream,Coney Island queen. 

-She says, you don't want to be like me, Looking for fun, getting high for free. I'm dying, I'm dying.

Carmen wychwyciła nieopodal cień, rysujący się na tle oceanu. Powędrowała w tamtą stronę dyskretnie wzrokiem, przez chwilę ściągając z niezrozumieniem brwi. Nie wiedziała, czy jedynie zdaje jej się, że kogoś widzi, czy jest to prawdziwa postać. Zamrugała kilkakrotnie, uświadamiając sobie, że zdecydowanie ktoś tam jest. Ciemna postura wskazywała na wysokiego, najprawdopodobniej chłopaka, ze wciśniętymi niedbale dłońmi w kieszenie spodni. Miał kaptur narzucony na głowę, przez co nie mogła dostrzec jego twarzy, lub chociażby rysów z takiej odległości. Czubki butów moczyły fale, które ocean niedbale, lecz ze spokojem, wyrzucał na brzeg. Od niepamiętnych czasów przychodziła tutaj i znosiła wyłącznie swoje towarzystwo, gdyż plaża znajdowała się w dość odosobnionym miejscu, a nagle zjawia się ktoś inny, nieznajomy. Poczuła, że chciałaby go poznać, dowiedzieć się, dlaczego tu przyszedł i czy pojawi się jeszcze kiedykolwiek. Owo pragnienie zniknęło jednak wraz z przybyszem, który zawrócił, kierując się w przeciwną stronę. Zabrał ze sobą ciężar, który tkwił od lat w sercu Carmen.

obym jutro ujrzała twoją twarz w promieniach gwiazd.

***

wszystko się zmieni, będziemy szczęśliwi.

Past
Dziewczynka podążała ostrożnie naprzód, kierując się w stronę sypialni matki, która znajdowała się niedaleko jej pokoju. Zbudzona przez koszmary, ściskała ufnie maskotkę w drobnych dłoniach, jakby pomagała jej ona odgonić nocne potwory. Jedynie blask latarni znajdujących się przy ulicy, oświetlał jej drogę, którą starała się podążać. Ciemne włosy opadały na jej dziecięcą twarz, kroki, które stawiała, były niemal, że nie słyszalne. Spod ciemnej powłoki sączyło się słabe światło, toteż Carmen wiedziała, iż jej mama jeszcze nie śpi. Często wsuwała się na miejsce obok niej, zasypiając, prawie że natychmiast; Wystarczyła obecność rodzicielki, nic więcej, aby mogła spokojnie odpłynąć w objęcia Morfeusza. Przystanęła przy drzwiach, zadzierając głowę do góry, unosząc dłoń, aby dotknąć klamki. Przez chwilę widocznie się zawahała, słysząc stłumiony dźwięk dobiegający z pokoju. Pamiętała nadal głośną kłótnie, rozpaczliwy płacz i krzyk swojej mamy, donośny ton jej ojca. Kiedy wyszedł, trzaskając drzwiami, a rodzicielka zaszyła się w sypialni, dziewczynka usiadła przy wejściu, bawiąc się swoją pluszową maskotką. Oczekiwała ojca przez kilka następnych godzin, lecz się nie pojawił; Spoglądała w stronę drzwi przez następne tygodnie, lecz nigdy w nich go nie było.

– Mamusiu? – Wyszeptała cicho Carmen, otwierając niepewnie drzwi i wychylając głowę zza ich powłoki. Duże, szmaragdowe oczy śledziły wnętrze pokoju z ciekawością. Dostrzegła matkę, która siedziała na łóżku, pochylając się nad drobiazgami, które rozrzucone zostały po śnieżnej pościeli. Na jej widok uniosła pospiesznie wzrok, patrząc na nią zaczerwienionymi oczami. Nerwowo założyła kosmyk ciemnych włosów za ucho, a dziewczynka zatrzymała się w przejściu, patrząc na rodzicielkę w oczekiwaniu na jej kolejny ruch. Sarah uśmiechnęła się ciepło w jej stronę, pytając z lekka zachrypniętym tonem głosu:

– Czemu nie śpisz, kochanie?

– Miałam złe sny. A ty? – Zapytała dziecięcym głosikiem dziewczynka, potem powoli podchodząc w stronę łóżka. Nadal przyciskała misia do swojej klatki piersiowej, opatulając go drobnymi rączkami. Prześledziła wzrokiem rzeczy, które widniały porozrzucane na materiale; Średniej wielkości pudełko, wiele zdjęć i srebra bransoletka. Ściągnęła lekko brwi, potem odkładając zabawkę na poduszkę i wyciągając ręce w stronę mamy. Kobieta chwyciła dziewczynkę, a potem podniosła zręcznie, jednocześnie usadawiając tuż obok siebie.

– Wspominam. – Wyjaśniła w międzyczasie, jedną dłonią obejmując ciało córki, w drugiej trzymając zdjęcie, którego rogi były już nieco pozaginane, struktura szorstka w dotyku. Carmen nachyliła się, aby przyglądnąć się temu, co na nim widnieje. Dwójka uśmiechniętych ludzi, którzy trwali w uścisku, wyglądając na szczęśliwych. Mężczyzna posiadał wyraźną linie szczęki, jego zielone oczy przymrużone były przez śmiech, kosmyki włosów zmierzwione. Kobieta obok posiadała łagodne rysy, była drobna w porównaniu do postury mężczyzny, lecz uśmiechała się równie szeroko. Jej rodzice. – Dzisiaj jest rocznica naszego ślubu. Lubię czasami powspominać dobre czasy, tę beztroskość.

– To, czemu nie ma tu taty? Przecież nas kocha. – Zapytała Carmen, tuż po przejęciu ostrożnie zdjęcia z rąk rodzicielki. Uniosła głowę, równając się spojrzeniem ze swoją mamą. W jej oczach widoczny był ból, na twarzy pojawił się smutek, który nie oznaczał nic dobrego. Jedynie jej ciepły gest, kiedy pogładziła ciemne włosy dziewczynki, pozwalał myśleć, że jest z nią wszystko w porządku. Sarah wpatrywała się przez chwilę w postać córki, jakby była ona jej najdroższym skarbem, lecz nie wykrztusiła z siebie nic. Nagle dziewczynka przypomniała sobie dzisiejsze słowa matki, które wymawiała przy rozmowie telefonicznej:

Nie powinnam była go tak kochać. On nie wróci. Mój dawny Nathaniel nie wróci już nigdy. Nie wiem, co się z nami stało, Rachel. Nie wiem...

– Zawsze byłaś jego córeczką, wiesz? Zrobiłby dla ciebie wszystko. Uchyliłby niebo, gdybyś tylko chciała. – Wyznała matka, patrząc smutno w oczy dziewczynki; Carmen nie chciała widzieć takiej rodzicielki. Wolała, kiedy się uśmiechała, opowiadała żarty i potrafiła ją rozśmieszyć. Wiedziała jednak jedno. Noc dodawała zawsze ludziom pewności siebie w mowie o uczuciach. Tak, jakby była sprzymierzeńcem zranionych dusz.

– Nie chcę nieba. Chcę, żeby tylko tutaj był.

Sarah nie wytrzymała, poczuła, że jeszcze chwila, a rozpłaczę się niczym małe dziecko. Otuliła córkę ramionami, a Carmen z ufnością odwzajemniła uścisk. Rodzicielka pociągała incydentalnie nosem, kołysząc ją miarowo, chcąc tym samym dodać jej trochę otuchy. Dziewczynka jednak nadal nie rozumiała wielu rzeczy, które wydawały się jej w tym momencie nie do zrozumienia. Miała nadzieje, iż za kilka lat spojrzy na tę sytuację innym, surowym okiem i zrozumie. Zda sobie sprawę z tego, dlaczego jej taty teraz tu nie ma, a mama przegląda ich zdjęcia z młodości, wyglądając na roztrzęsioną. Zdjęcia...

– Mamo, co tutaj jest napisane? – Zapytała ciekawskim tonem głosu, dostrzegając napis, który widniał na odwrocie zdjęcia. Sarah przeniosła momentalnie wzrok na fotografię oraz litery wpisane czarnym tuszem, które z roku na rok, stawały się coraz mniej widoczne. Prawie że się uśmiechnęła, kiedy odpowiadała:

– Dla mojej ukochanej.

Tej nocy, kiedy Carmen zasypiała, postanowiła sobie w środku, że kiedy kiedykolwiek upadnie, doświadczy złego, podniesie się. Pozostawi za sobą przeszłość, aby móc spoglądać na przyszłość w jasnych barwach. Każdy koniec może być nowym początek. A nowy początek możemy rozpocząć, jak chcemy.

przeszłość czeka, aby uderzyć w najmniej odpowiednim momencie.


***
trochę mnie tu nie było, niestety. musiałam nabrać ochoty, doświadczenia, poprawić warsztat pisarski. jednak wracam, z o wiele większą weną i poprawionymi rozdziałami! tylko nieliczni ujrzeli pierwsze z nich, a uwierzcie - te są o wiele, wiele lepsze.
ten rozdział w całości poświęcony był carmen, także następny przeznaczony będzie dla postaci luke'a. w tym było smutno, a w następnym dla kontrastu wesoło. a przynajmniej taką mam nadzieje. do napisania!

sobota, 4 kwietnia 2015

Prolog

,,Życie wystawia nas na próby, po których nabywamy nowych cech charakteru, doświadczeń i wspomnień towarzyszącym nam w przyszłości. Czas daje nam wieczne szczęście bądź jego całkowitą odwrotność. W moim przypadku druga opcja była jak najbardziej trafna. Nieustannie upadałam i próbowałam się podnosić, starałam się uwierzyć w lepsze jutro i gdy już powoli zbliżałam się do celu, przeszłość chwytała mnie za rękę,próbowała odebrać mi resztki nadziei. A jednak nadzieja nigdy nie umiera, choć raniona,zawsze powraca do zdrowia.

Moje życie można porównać do najczarniejszej nocy. Co jakiś czas jest się w stanie zobaczyć samotną latarnię, która oświetla drogę. Latarnie można porównać do przyjaciół. Czasami jednak latarnie gasną, a przyjaciele odchodzą. Najgorsze chwile przychodzą, gdy światło przysłonięte jest naszymi własnymi przekonaniami, które dla nas są najtrafniejsze, a w rzeczywistości nie bardziej omylne.


I nagle pojawiłeś się ty.


Rozjaśniłeś moje życie niczym słońce, przekonałeś mnie, że nie ma w nim już ani milimetra kwadratowego ciemności, ponieważ przy tobie byłam zdolna o tym myśleć i nigdy nie zdarzyło mi się stwierdzić inaczej.


Podobno linia dzieląca nienawiści i miłość jest na tyle cienka, że z czasem samoistnie pęka, zmylając nasze serca i przecząc uczuciom. Rozdarta między tymi dwoma odczuciami, po próbie czasu zdałam sobie sprawę, że mogą być one jednością, że mogę cię nienawidzić i kochać jednocześnie. Bo są lepsze i gorsze chwile, w których łzy nie szczędzą czasu a uczucia skrajności.


Zrozumiałam, że gdy się za kimś bardzo tęskni, dostrzega się jego cząstkę w każdej rzeczy, która sprawiała nam radość, i którą teraz uparcie omijamy, ponieważ tęsknota zawsze boli. Wiem, że nie odszedłeś po to, bym szła za tobą, bo niektóre sytuację trzeba po prostu przedstawić, a nie kontemplować w głowie. Odszedłeś po to, bym została w tyle, nie zdając sobie sprawy z tego, że ja zawsze czekam, bo gdy się kogoś kocha, to czeka się dni, miesiące, lata, całą wieczność i chociaż nas to zabija to czekamy, bo nadzieja wciąż żyje.


Po uświadomieniu sobie tego mogłam krzyczeć, drapać ręce do krwi i po prostu płakać, ale to by niczego nie zmieniło, ponieważ miejsce obok mnie nadal było zimne i puste, wciąż brakowało tam czegoś, lub raczej kogoś, kto wypełniłby ciszę, która się na nim wygodnie zadomowiła.


Brakowało tam Ciebie


Przy tobie znałam swoją wartość i wiedziałam kim jestem. Teraz zdarza mi się o tym zapominać i odchodzić, zatapiać się w ciemne, dotąd nieodkryte zakamarki mojej pamięci, które przedstawiają myśli, które chciałabym, by nie były moje. Nagle zrozumiałam, że większość moich życiowych decyzji nie jest podejmowana przeze mnie, a to pokazuje w jak dużym stopniu nasza przyszłość nie zależy od nas. Nieświadomie przy tobie wszystkie wspomnienia kształtowały się na wymagania innych, ale nie dostrzegałam tego, bo kierowała mną miłość, która zamykała moje powieki, kiedy najbardziej potrzebowałam wzroku.


Przypominając sobie obietnice i słowa, które do mnie kierowałeś, muszę w połowie przestać, bo moje serce zaczyna powoli się rozpadać, a ja wiem, że już nie dam rady go poskładać na nowo.


Niektóre kawałki są zbyt małe, aby posklejać je w całość.

Niektóre uczucia są zbyt kruche, by zacząć kiełkować.



Wszystko zmieniło się, gdy pojęłam, że nie żyję dla przekonań innych, że nie mogę być rozdarta pomiędzy tym co czuję, a tym co słuszne. Muszę żyć tak jak zawsze chciałam żyć, tak jak zawsze marzyłam, by żyć. Muszę zacząć żyć życiem, które było dla mnie niegdyś tak nieosiągalne jak gwiazdy oddalone o tysiące lat świetlnych. Nauczyłam się żyć chwilą, dostrzegać światło pośród mroku. Zrozumiałam, że muszę pamiętać o przyszłości jednak nią nie żyć i choć mogłam stracić za dużo i zyskać za mało to zaryzykowałam.

Czuję się lepiej.


Po próbie czasu zdałam sobie sprawę z tego, jak jeden dźwięk potrafił unosić nasze kąciki ust i powodować dreszcz na ciele.


Dawać ukojenie którego zawsze pragnęliśmy.

Ogrzewać zimne dłonie i całować sine usta.
Powodować rumieńce na policzkach.
Sprawiać, że nasze dłonie drżały.

Ten dźwięk zawsze odbija się w mojej głowie, kiedy zamykam oczy.
Jednak ja chcę go słyszeć

To szept. ''