nie pozwól moim łzom spłynąć.
Carmen Lysm wpatrywała
się w bezkresne niebo, pokryte rzucającymi blask gwiazdami, które dumnie
ukazywały swoją posturę. Mogła wpatrywać się w szatę nocy godzinami,
nawet na chwilę nie zaznając krzty nudy. Choć wydawała się ona
niezmienna, posiadała w sobie coś na tyle magicznego, że trudno było
odwrócić wzrok. Ciemnowłosa założyła niesforny kosmyk włosów za ucho,
pociągając nosem; Nie wiedziała, czy drży z zimna, czy zdenerwowania,
lecz owa drobnostka nie miała w danej chwili znaczenia. Uniosła bladą
dłoń, zaciągając się wtórnie papierosem, a kiedy siwy dymek wyleciał z
jej ust, poczuła nieokreślony rodzaj ulgi, który uspokoił jej rozszalałe
nerwy. Zamrugała kilkakrotnie, otulając się ramionami, aby rozgrzać
zziębły organizm. Ciszy nie naruszał żaden dźwięk, jedynie świst wiatru,
bądź uderzanie spienionych fal o brzeg, dawały o sobie znać. Ocean
wyglądał niezwykle groźnie, powodował uczucie trwogi, lecz Carmen ani na
chwilę nie pragnęła opuścić plaży. Pamiętała, jak kiedyś zanurzyła się
pół przytomna pod taflą wody, czuła mroźne igiełki wbijające się w jej
ciało, ciemność omiotła jej posturę zamykając w swojej nieskończoności.
Pamiętała ból, który przeszył jej ciało, kiedy próbowała wciągnąć
powietrze, a lodowata woda dostała się do jej organizmu. Zacisnęła
powieki, próbując pozbyć się wspomnienia, które powodowało na jej
skórze dreszcze.
– Wiedziałam, że cię tu
znajdę. Uwielbiasz to miejsce. – Usłyszała znajomy głos tuż za sobą,
lecz nie obróciła się, gdyż wiedziała, do kogo on należy. Podświadomie, w
środku, ucieszyła się z obecności danej osoby. Uniosła wzrok
orzechowych tęczówek na morze, które nadzwyczaj spokojne, wyglądało,
jakby same kładło się do snu. Ten widok i ją odprowadzał w ramiona
stopniowego wyciszenia. W tej samej chwili ponownie zaciągnęła się
papierosem, potem gasząc go z charakterystycznym dźwiękiem w
otaczającym piasku. – Co prawda, nie miałam zbytniej ochoty tu
przychodzić, ale pokłóciłam się z mamą. No i musiałam dodać dramaturgi,
więc wyszłam, trzaskając drzwiami. Dopiero za nimi zorientowałam się,
że praktycznie nie mam gdzie iść. – Dodała Sky z typową nutką
żartobliwości, a jednocześnie szczerości w głosie. Czarnowłosa
przyjaciółka opadła tuż obok Carmen na piasek, z cichym jękiem, krzywiąc
się, gdy odczuła drobinki piasku nieprzyjemnie drażniące jej dłonie.
– Nikt nie organizował
żadnej imprezy, na której to mogłabyś się napić, a potem zadzwonić do
mnie i zacząć się żalić? Oczywiście o tym, jak już tak bardzo chcesz
wynająć własne mieszkanie. – Zapytała, choć retorycznie Carmen z
błąkającym się uśmiechem po twarzy. Obróciła głowę w bok, wpatrując się z
ognikami rozbawienia w oczach w przyjaciółkę. Otuliła się ciaśniej
ramionami, wręcz tonąc w za dużej skórzanej kurtce, którą niegdyś oddał
jej nieznajomy mężczyzna, na jednej z imprez. Carmen nawet nie pamiętała
jego imienia, co dopiero mówiąc o innych szczegółach, ale ubranie
zatrzymała. Przez chwilę patrzyła w spore, niebieskie oczy
przyjaciółki, pełne szczerych uczuć, czarne włosy opadające na ramiona i
drobne usta, które ułożyły się w uśmiech. To była cała Sky; osoba,
dzięki której wierzyła w lepsze jutro, lepszy dzień tuż po tym, jak
wzejdzie świt.
– Za kogo ty mnie masz? –
Wyrzuciła z siebie czarnowłosa, przykładając teatralnie dłoń do serca,
chcąc ukazać tym samym swoje zranienie. Na jej twarzy odmalowała się
uraza oraz zdumienie, a Lysm aż zaśmiała się na zdecydowanie udawane
poruszenie przyjaciółki. Choć przychodząc tu czuła się okropnie, znajoma
postać, która od lat tkwiła w jej życiu, potrafiła ją rozbawić i
poprawić humor. Z ust Sky również wydobył się cichy śmiech, całkowicie
autentyczny. Ich spojrzenia spotkały się, a ciemnowłosa zdała sobie
sprawę, że potrafią porozumiewać się niemal bez słów. Zawsze potrafiły. –
I wcale się nie żale. Tylko czasami ubolewam nad tym, że nie mieszkam
jeszcze we własnym mieszkaniu. - Powiedziała przyjaciółka, odchylając
się do tyłu i opierając wyciągniętymi rękoma o piasek, w nonszalanckiej
pozie. – Zresztą nie miałam na to ochoty. Wolałam przyjść do ciebie i
pogadać.
– Och, czuje się
zaszczycona. – Skwitowała krótko Carmen, również wypowiadając słowa z
nienaturalną nutką w głosie. Sky czekała tylko na odpowiednią chwilę,
aby wyrwać się z rodzinnego gniazda i rozpocząć samodzielne życie; Na
jej decyzje wpływało wiele czynników, głównie młodsze rodzeństwo, które
uprzykrzało jej życie, a gdy tylko czarnowłosa próbowała się im
sprzeciwić, jej sroga matka stawała w ich obronie, przeklinając
beztrosko żyjącą Sky. Carmen nie dziwiła się przyjaciółce, choć była
jedynaczką, która nie musiała sprostać roli starszej siostry.
Czarnowłosa uderzyła ją piąstką w ramię, kręcąc głową, jakby chciała
powiedzieć: jesteś niemożliwa.
– Teraz bądźmy poważne.
Chcę pogadać o pewnej sprawie. – Rzekła Sky, choć stanowczym tonem, z
równą łagodnością w głosie. Uniosła twarz, pozwalając, aby wiatr muskał
jej bladą skórę, bawił się czarnymi, niesfornymi kosmykami, które
beztrosko unosiły się w powietrzu. Przymknęła przy tym powieki, przez
co wyglądała spokojniej, niż gdy mówiła. Jej uroda była przeciwieństwem
charakteru. Carmen ściągnęła delikatnie brwi, nim z jej warg wydobyły
się słowa:
– Skoro jesteś poważna,
to serio musi być coś ważnego. – Prawdą było, że czarnowłosa rzadko
kiedy bywała pełna powagi; Zwykle pełniła funkcję tej nierozważnej,
lekkomyślnej i beztroskiej. Jednak jeśli już sprawa wymagała tego, to
jak najbardziej się angażowała. – Mów, o co chodzi. – Nakazała
ciemnowłosa z odrobiną stanowczości, gdyż ciekawość, która była jej
głównym grzechem, nie pozwalała jej spokojnie usiedzieć na miejscu.
Carmen sprawiała wrażenie osoby cierpliwiej, lecz kwestie takie jak ta,
naruszały jej opanowanie na próbę. Ułożyła łokcie na piasku, którego
drobinki przylgnęły do nagiej skóry, gdyż dziewczyna podwinęła
wcześniej rękawy kurtki. Zadarła podbródek ku górze, kierując wzrok
orzechowych tęczówek na nocne niebo. Nie zmieniło się ani trochę, lecz
nadal było równie magiczne, przyciągające spojrzenia.
– Pamiętasz o obietnicy?
Carmen zdawała sobie
sprawę, co ma na myśli przyjaciółka. Poczuła jednak po chwili, jak cała
otoczka lekkości znika, ukazując brutalną prawdę. Niewidzialny ciężar
ścisnął jej serce, powodując, że przez chwilę ogarnęła ją potrzeba
milczenia. Wyprostowała nogi, potem osuwając się powoli na piasek, nie
odrywając przy tym wzroku od bezkresnej ciemności. Dłonie ułożyła
wygodnie na brzuchu, popadając we własne myśli. Zastanawiała się przez
chwilę, czy kiedyś byłaby w stanie spojrzeć na nie innym okiem; Kiedyś,
kiedy porzuci to wszystko, co ją męczyło. Ludzie często boją się tego,
co nieznane. Nic co nie znane, nie jest pewne, a więc budzi zgrozę.
Czasami jednak może się okazać, że niewiadome jest przepustką do
szczęścia. Carmen ostatnio poświęcała rozmyśleniom wiele czasu, decyzja
więc wydała się jej jasna. Próba była szansą. A ona jej potrzebowała.
– Pamiętam. Od pierwszego dnia wakacji.
– Czyli... – Zaczęła
kruczowłosa, przez krótką chwilę nie wypowiadając dalszych słów. Choć
Lysm jej nie widziała, mogła się domyślić, iż się nad czymś zastanawia,
bądź coś sprawdza. – Od teraz. – Dokończyła z widocznym zadowoleniem w
głosie, wręcz można było wyobrazić sobie mały uśmiech rozciągający się
po jej twarzy. W chwili, w której ciemnowłosa chciała obrócić głowę w
bok, poczuła, jak przyjaciółka ściska jej dłoń w porozumiewawczym
geście. Mimo mroku nocy dostrzegła błysk błękitnych tęczówek, piegi
widniejące na nosie. – Zrobię wszystko, żeby te wakacje były dla ciebie
jak najlepsze.
Pomyślała o Sky, która
zawsze przy niej była. Nieważne czy bywało źle, czy dobrze; Nawet gdy
Carmen miewała momenty, że wręcz starała się odepchnąć od siebie
przyjaciółkę, ona zawsze przy niej trwała. Bywała wyrozumiała, a
jednocześnie nadawała jej motywacji na lepsze jutro. Kącik ust Carmen
drgnął, a potem ułożył się w uśmiech. Uścisnęła dłoń przyjaciółki,
jakby chciała jej przekazać niemą informację. Miała ochotę powiedzieć
jej tak wiele, czuła wręcz, że ta chwila jest w jej życiu niezwykle
ważna. Wręcz przełomowa. Dlatego nie mogła wydobyć z siebie słów, które
wyszłyby za jej pośrednictwem, gdyby nie było to nic ważnego.
Przyjaciółka ułożyła się tuż obok niej, w ten sposób, że stykały się
ramionami. Nie puszczały swoich dłoni, które splątane ze sobą, jakby
przypieczętowały zadaną wcześniej obietnice.
– Wiesz, że lepiej mi
się tutaj myśli. Dlatego tutaj przyszłam. Ale zrozumiałam, że już
wtedy, gdy zaproponowałaś mi tę obietnicę, to tego chciałam. Dzisiaj
ostatni raz pozwoliłam sobie na wspominanie tych wszystkich, gorszych
chwil. – Odpowiedziała Carmen opanowanym tonem głosu, mówiąc z całą
pewnością w głosie, jednocześnie pokładając wiarę w swoich słowach.
Chwilowy błysk zabłysnął w jej orzechowych oczach, lecz zniknął równie
szybko, jak się pojawił. Obie wpatrywały się w niebo, które bezustannie
wisiało tuż nad nimi. Noc była czymś, co uwielbiała: niespełnionym
marzeniem i pragnieniem przezwyciężającym jej umysł. Nie miała zamiaru
jej przegapiać, gdyż była po to, aby pozbyć się, uczuć i słów ciążących
za dnia. I, mimo że do tej pory za osłoną nocy płakała zbyt dużo i
uśmiechała się za mało, to kochała ją z całego serca. Nikt nie
powiedział, że uśmiech jest dobry, kiedy jest wymuszony, a płacz jest
oznaką słabości, kiedy płaczemy ze szczęścia. – Koniec z przeszłością.
Obiecuje.
Kątem oka dostrzegła,
jak kruczowłosa się uśmiecha; W ten sposób, jakby chciała powiedzieć,
że jest z niej dumna. To ona głównie ją do tego namówiła, chociaż
ciemnowłosa od dawna pragnęła odrzucić wszelkie negatywne uczucia.
Spojrzała na ich splecione dłonie, czuła pod opuszkami palców jej zimną
skórę. Tym razem ciężar, który ścisnął jej serce, zelżał. Poczuła się
bliska spełnieniu tego, czego zawsze nieświadomie pragnęła jej dusza.
Niespodziewanie usłyszała jak Sky zaczyna nucić słowa piosenki, którą
obie doskonale znały:
- The boys, the girls they all like Carmen, She gives them butterflies bats her cartoon eyes.
- She laughs like god,
her mind's like a diamond. Audiotune lies, she's still shining. Like
lightning, white lightning. - Dołączyła Carmen, uśmiechając się typowo
pod nosem. Wkrótce obie kontynuuowały, nucąc cicho, jakby piosenka była
tajemnicą, której nie powinien usłyszeć nikt inny.
- Only seventeen but she
walks the streets so mean. It's alarming truly how disarming you can
be. Eating soft ice cream,Coney Island queen.
-She says, you don't want to be like me, Looking for fun, getting high for free. I'm dying, I'm dying.
Carmen wychwyciła
nieopodal cień, rysujący się na tle oceanu. Powędrowała w tamtą stronę
dyskretnie wzrokiem, przez chwilę ściągając z niezrozumieniem brwi. Nie
wiedziała, czy jedynie zdaje jej się, że kogoś widzi, czy jest to
prawdziwa postać. Zamrugała kilkakrotnie, uświadamiając sobie, że
zdecydowanie ktoś tam jest. Ciemna postura wskazywała na wysokiego,
najprawdopodobniej chłopaka, ze wciśniętymi niedbale dłońmi w kieszenie
spodni. Miał kaptur narzucony na głowę, przez co nie mogła dostrzec jego
twarzy, lub chociażby rysów z takiej odległości. Czubki butów moczyły
fale, które ocean niedbale, lecz ze spokojem, wyrzucał na brzeg. Od
niepamiętnych czasów przychodziła tutaj i znosiła wyłącznie swoje
towarzystwo, gdyż plaża znajdowała się w dość odosobnionym miejscu, a
nagle zjawia się ktoś inny, nieznajomy. Poczuła, że chciałaby go poznać,
dowiedzieć się, dlaczego tu przyszedł i czy pojawi się jeszcze
kiedykolwiek. Owo pragnienie zniknęło jednak wraz z przybyszem, który
zawrócił, kierując się w przeciwną stronę. Zabrał ze sobą ciężar, który
tkwił od lat w sercu Carmen.
obym jutro ujrzała twoją twarz w promieniach gwiazd.
***
wszystko się zmieni, będziemy szczęśliwi.
Past
Dziewczynka podążała
ostrożnie naprzód, kierując się w stronę sypialni matki, która
znajdowała się niedaleko jej pokoju. Zbudzona przez koszmary, ściskała
ufnie maskotkę w drobnych dłoniach, jakby pomagała jej ona odgonić nocne
potwory. Jedynie blask latarni znajdujących się przy ulicy, oświetlał
jej drogę, którą starała się podążać. Ciemne włosy opadały na jej
dziecięcą twarz, kroki, które stawiała, były niemal, że nie słyszalne.
Spod ciemnej powłoki sączyło się słabe światło, toteż Carmen wiedziała,
iż jej mama jeszcze nie śpi. Często wsuwała się na miejsce obok niej,
zasypiając, prawie że natychmiast; Wystarczyła obecność rodzicielki, nic
więcej, aby mogła spokojnie odpłynąć w objęcia Morfeusza. Przystanęła
przy drzwiach, zadzierając głowę do góry, unosząc dłoń, aby dotknąć
klamki. Przez chwilę widocznie się zawahała, słysząc stłumiony dźwięk
dobiegający z pokoju. Pamiętała nadal głośną kłótnie, rozpaczliwy płacz
i krzyk swojej mamy, donośny ton jej ojca. Kiedy wyszedł, trzaskając
drzwiami, a rodzicielka zaszyła się w sypialni, dziewczynka usiadła przy
wejściu, bawiąc się swoją pluszową maskotką. Oczekiwała ojca przez
kilka następnych godzin, lecz się nie pojawił; Spoglądała w stronę drzwi
przez następne tygodnie, lecz nigdy w nich go nie było.
– Mamusiu? – Wyszeptała
cicho Carmen, otwierając niepewnie drzwi i wychylając głowę zza ich
powłoki. Duże, szmaragdowe oczy śledziły wnętrze pokoju z ciekawością.
Dostrzegła matkę, która siedziała na łóżku, pochylając się nad
drobiazgami, które rozrzucone zostały po śnieżnej pościeli. Na jej widok
uniosła pospiesznie wzrok, patrząc na nią zaczerwienionymi oczami.
Nerwowo założyła kosmyk ciemnych włosów za ucho, a dziewczynka
zatrzymała się w przejściu, patrząc na rodzicielkę w oczekiwaniu na jej
kolejny ruch. Sarah uśmiechnęła się ciepło w jej stronę, pytając z lekka
zachrypniętym tonem głosu:
– Czemu nie śpisz, kochanie?
– Miałam złe sny. A ty?
– Zapytała dziecięcym głosikiem dziewczynka, potem powoli podchodząc w
stronę łóżka. Nadal przyciskała misia do swojej klatki piersiowej,
opatulając go drobnymi rączkami. Prześledziła wzrokiem rzeczy, które
widniały porozrzucane na materiale; Średniej wielkości pudełko, wiele
zdjęć i srebra bransoletka. Ściągnęła lekko brwi, potem odkładając
zabawkę na poduszkę i wyciągając ręce w stronę mamy. Kobieta chwyciła
dziewczynkę, a potem podniosła zręcznie, jednocześnie usadawiając tuż
obok siebie.
– Wspominam. – Wyjaśniła
w międzyczasie, jedną dłonią obejmując ciało córki, w drugiej trzymając
zdjęcie, którego rogi były już nieco pozaginane, struktura szorstka w
dotyku. Carmen nachyliła się, aby przyglądnąć się temu, co na nim
widnieje. Dwójka uśmiechniętych ludzi, którzy trwali w uścisku,
wyglądając na szczęśliwych. Mężczyzna posiadał wyraźną linie szczęki,
jego zielone oczy przymrużone były przez śmiech, kosmyki włosów
zmierzwione. Kobieta obok posiadała łagodne rysy, była drobna w
porównaniu do postury mężczyzny, lecz uśmiechała się równie szeroko. Jej rodzice. – Dzisiaj jest rocznica naszego ślubu. Lubię czasami powspominać dobre czasy, tę beztroskość.
– To, czemu nie ma tu
taty? Przecież nas kocha. – Zapytała Carmen, tuż po przejęciu ostrożnie
zdjęcia z rąk rodzicielki. Uniosła głowę, równając się spojrzeniem ze
swoją mamą. W jej oczach widoczny był ból, na twarzy pojawił się smutek,
który nie oznaczał nic dobrego. Jedynie jej ciepły gest, kiedy
pogładziła ciemne włosy dziewczynki, pozwalał myśleć, że jest z nią
wszystko w porządku. Sarah wpatrywała się przez chwilę w postać córki,
jakby była ona jej najdroższym skarbem, lecz nie wykrztusiła z siebie
nic. Nagle dziewczynka przypomniała sobie dzisiejsze słowa matki, które
wymawiała przy rozmowie telefonicznej:
Nie powinnam była go
tak kochać. On nie wróci. Mój dawny Nathaniel nie wróci już nigdy. Nie
wiem, co się z nami stało, Rachel. Nie wiem...
– Zawsze byłaś jego
córeczką, wiesz? Zrobiłby dla ciebie wszystko. Uchyliłby niebo, gdybyś
tylko chciała. – Wyznała matka, patrząc smutno w oczy dziewczynki;
Carmen nie chciała widzieć takiej rodzicielki. Wolała, kiedy się
uśmiechała, opowiadała żarty i potrafiła ją rozśmieszyć. Wiedziała
jednak jedno. Noc dodawała zawsze ludziom pewności siebie w mowie o
uczuciach. Tak, jakby była sprzymierzeńcem zranionych dusz.
– Nie chcę nieba. Chcę, żeby tylko tutaj był.
Sarah nie wytrzymała,
poczuła, że jeszcze chwila, a rozpłaczę się niczym małe dziecko.
Otuliła córkę ramionami, a Carmen z ufnością odwzajemniła uścisk.
Rodzicielka pociągała incydentalnie nosem, kołysząc ją miarowo, chcąc
tym samym dodać jej trochę otuchy. Dziewczynka jednak nadal nie
rozumiała wielu rzeczy, które wydawały się jej w tym momencie nie do
zrozumienia. Miała nadzieje, iż za kilka lat spojrzy na tę sytuację
innym, surowym okiem i zrozumie. Zda sobie sprawę z tego, dlaczego jej
taty teraz tu nie ma, a mama przegląda ich zdjęcia z młodości,
wyglądając na roztrzęsioną. Zdjęcia...
– Mamo, co tutaj jest
napisane? – Zapytała ciekawskim tonem głosu, dostrzegając napis, który
widniał na odwrocie zdjęcia. Sarah przeniosła momentalnie wzrok na
fotografię oraz litery wpisane czarnym tuszem, które z roku na rok,
stawały się coraz mniej widoczne. Prawie że się uśmiechnęła, kiedy
odpowiadała:
– Dla mojej ukochanej.
Tej nocy, kiedy Carmen
zasypiała, postanowiła sobie w środku, że kiedy kiedykolwiek upadnie,
doświadczy złego, podniesie się. Pozostawi za sobą przeszłość, aby móc
spoglądać na przyszłość w jasnych barwach. Każdy koniec może być nowym
początek. A nowy początek możemy rozpocząć, jak chcemy.
przeszłość czeka, aby uderzyć w najmniej odpowiednim momencie.
***
trochę mnie tu nie
było, niestety. musiałam nabrać ochoty, doświadczenia, poprawić warsztat
pisarski. jednak wracam, z o wiele większą weną i poprawionymi
rozdziałami! tylko nieliczni ujrzeli pierwsze z nich, a uwierzcie - te
są o wiele, wiele lepsze.
ten rozdział w
całości poświęcony był carmen, także następny przeznaczony będzie dla
postaci luke'a. w tym było smutno, a w następnym dla kontrastu wesoło. a
przynajmniej taką mam nadzieje. do napisania!